środa, 2 marca 2011

RECENZJA - Genesis: Foxtrot (1972)





Witam was wszystkich drodzy czytelnicy po bardzo długim czasie posuchy z mojej strony. Blog istnieje już kilka miesięcy a tu tylko jedna recenzja. Sam nie wiem czy to był długi okres braku weny twórczej, czy też może powodem nie pisania nowych recenzji był wielki wysyp niesamowitych albumów w roku 2010, do tej pory niektórych płyt nie mogę ogarnąć na tyle aby spokojnie napisać jedną pełną wypowiedź na temat danego krążka. Zaczął się trzeci miesiąc 2011 roku, wiosna już niebawem, zatem trzeba ruszać na poważnie z pisaniem ciekawych rzeczy :) Na początek nieco wyręczy mnie mój dobry kolega z pracy, który co sami stwierdzicie podczas czytania nie mało się natrudził (To również jego recenzencki debiut!) pisząc recenzję albumu zespołu, który dla świata muzyki progresywnej zrobił tak wiele, który w muzyce rockowej zdefiniował wiele nowych pojęć nadając jednocześnie tym dźwiękom nowych barw, powiew świeżości, oraz wiele niezapomnianych chwil. Najlepiej polecam w pierwszej kolejności kilkukrotne przesłuchanie całego albumu, a potem przeczytanie tej recenzji, aby móc w pełni docenić wielkość tej płyty, oraz to jaki miała wpływ na dalsze "progresywne" brzmienie zespołu, do momentu odejścia z zespołu Petera Gabriela...

Gorąco zapraszam do czytania i komentowania! :)

Genesis - Foxtrot 

Wydawnictwo: Virgin Records 1972

1. Watcher Of The Skies 7:19
2. Time Table 4:40
3. Get 'Em Out By Friday 8:35
4. Can-Utility And The Coastliners 5:43
5. Horizons 1:38
6. Supper's Ready 22:58
I. Lover's Leap 3:47
II. The Guaranteed Eternal Sanctuary Man 1:57
III. Ikhnaton and Itsacon and Their Band of Merry Men 3:58
IV. How Dare I Be So Beautiful? 1:23
V. Willow Farm 3:11
VI. Apocalypse in 9/8 (featuring the delicious talents of Gabble Ratchet) 6:37
VII.As Sure as Eggs is Eggs (Aching Men's Feet) 2:05)

Całkowity czas: 50:52

skład:
Tony Banks: Organ, mellotron, piano, electric piano, 12-string, voices
Phil Collins: Drums, voices, assorted percussion
Peter Gabriel: Lead voice, flute, bass drum, tambourine, oboe 
Steve Hackett: Electric guitar, 12-string guitar, 6-string guitar
Mike Rutherford: Bass, bass pedals, 12-string guitar, voices, cello


WITAJCIE NA WIERZBOWEJ FARMIE

Są albumy w historii rocka progresywnego i art rocka w ogóle - wybitne. Arcydzieła te, pomimo upływu wielu lat wciąż inspirują, wciąż porywają i zachwycają swoją pomysłowością, kunsztem i wielowarstwowością. Albumy te uchodzą za kanon gatunku, który reprezentują. Do tego elitarnego grona z całą pewnością należy 4 album studyjny legendarnej grupy Genesis. Przez wielu uważany za kamień milowy w muzyce rockowej album został wydany w 1972 roku, kiedy skład grupy był już ukształtowany (Tony Banks, Phil Collins, Peter Gabriel, Steve Hackett, Mike Rutherford), a wizje muzyczne jasno ukierunkowane (niestety akurat ten element w przyszłości uległo diametralnej zmianie, mam tu na myśli albumy wydane po roku 1976, ale o tym innym razem). W zasadzie, do roku 1972 w karierze grupy brakowało tylko postawienia przysłowiowej „kropki nad i” w postaci albumu, który miał dać prawdziwy pokaz talentu jego członków, zwłaszcza, że poprzedni album Nursery Crime był tego bardzo bliski. Zaraz po premierze wiadomo było, że Foxtrot spełnił pokładane w nim nadzieje - album odniósł spektakularny sukces. Zebrał pochlebne recenzje zarówno od fanów jak i krytyków.

Dla mnie jest to najlepszy album tej grupy (wraz z Selling England By The Pound), absolutne arcydzieło gatunku. Przesłuchałem go mnóstwo razy, a wciąż mnie oczarowuje swoją liryczną ponadczasowością i wciąż odnajduje w nim coś nowego. Wszystkie kompozycje na tej płycie są wspaniałe, każda na swój sposób wyjątkowa. Utwory, a przede wszystkim ten finałowy skomponowane zostały z symfonicznym rozmachem. Album nie pozwala się nudzić, jest bardzo spójny, od rewelacyjnego początku, aż do przepięknego końca. Słucham go zawsze z wypiekami na twarzy i moim skromnym zdaniem jest to dzieło kompletne. Z technicznych niuansów wartym odnotowania jest fakt zmiany producenta, z którego pracy przy poprzednich albumach grupa nie była zadowolona (nie satysfakcjonowało ich brzmienie instrumentów). Nowym producentem został David Hitchcock, jednak nie on, a inżynier dźwięku John Burns oraz sami członkowie zespołu mieli znaczący wpływ na poprawę jakości brzmienia instrumentarium.

Album rozpoczynają frapujące dźwięki melotronu, które wespół z dołączającymi po chwili dźwiękami organów kościelnych tworzą bardzo sugestywny klimat. Po chwili utwór nabiera prędkości i staje się zdecydowanie ostrzejszy. Tak ostro Genesis praktycznie nie grywali. Utwór opowiada o przybyszach obserwujących „umierającą ziemię”, do czego doprowadzili ją zamieszkujący ludzie - „Czy jeszcze raz życie zniszczyło życie” rozmyśla autor. Time Table - drugi utwór na płycie pozwala na chwilę wytchnienia. Jest to niezwykle urzekający utwór, który opowiada historię dębowego stołu. Wspomina on z utęsknieniem czasy, w których „honor znaczył dla człowieka więcej niż życie”. Utwór urzeka swoją bajkowością i przenosi słuchacza w krainę fantazji zmuszając go jednocześnie do refleksji nad teraźniejszością. Trzeci utwór to klasyka art rocka. Jest on swego rodzaju mini operą rockową, w której wszystkie role wspaniale „zagrał” Peter Gabriel.

Jest to gorzka opowieść doprawiona czarnym humorem, która ukazuje bezbronność zwykłego człowieka wobec potężnych korporacji, dla których siłą napędową jest pieniądz, za pomocą którego chcą i mogą wszystko załatwić. Muzycznie utwór oczarowuje od pierwszej do ostatniej sekundy - popisy na klawiszach będącego we wspaniałej formie Banks'a, oraz pełna rockowej energii gra na perkusji Phila Collinsa no i w końcu ten wokal: wspaniały, pełen emocji i dramaturgii śpiew, niezwykle poruszający. Zaskakujący lecz zarazem starannie dopracowany - Peter Gabriel na tym albumie przechodzi samego siebie. Następny utwór jest zdecydowanie bardziej spokojny, przez większość czasu delikatnie pobrzmiewa w nim dwunastostrunowa gitara akustyczna, dopiero w drugiej połowie utworu Banks wypiera ją ze swoim wspaniałym solem na klawiszach. Can-Utility And The Coastliners -napisany, co dosyć rzadkie, przez Hacketta jest przepiękną muzyczną opowieścią o legendzie króla Kanuta. Król Kanut był synem króla Wikingów - Forkbearda. 

Odziedziczył po nim tron Anglii. Jego poddani, ze względu na jego wzrost i siłę wierzyli w jego wszechmoc Sam król jednak miał dosyć przeceniających go pochlebstw i postanowił udowodnić swoim poddanym, że i jego władza ma ograniczenia, W tym celu stanął na brzegu morza podczas przypływu i wydał morzu rozkaz odpływu. Morze się go nie posłuchało, a sam król padł na kolana i wskazał Boga jako jednego wszechmogącego władcę. Zanim zacznę opisywać to, na co zawsze czekam przesłuchując album (mam tu na myśli imponujący finał), warto wspomnieć o 2 minutowej miniaturze na gitarę akustyczną skomponowanej i zagranej przez Steve Hacketta. Ciekawostką jest to, że ma żadnym innym albumie grupy nie znalazł się utwór tylko jednego muzyka jak również i to, że Hackett komponował ten utwór 12 miesięcy. I na sam koniec najwspanialszy utwór na płycie. Absolutna klasyka rocka progresywnego. Inspiracja dla potomnych (choćby Marillion i ich Grendel) - monumentalny i wspaniały Supper's Ready. 23 minuty muzyki, które zapisały się w historii rocka dużymi zgłoskami. 7 różnych motywów muzycznych zgrabnie połączonych w jedną, spójną stylistycznie całość. Jedność ta wyraża się przede wszystkim przez trudny w odbiorze poetycki tekst Petara Gabriela. Gdzie rzeczywistość miesza się z surrealizmem, gdzie jawa idzie w parze ze snem.

W tekście znaleźć można sporo nawiązań do Apokalipsy Św. Jana co dodatkowo podkreśla niezwykłą wyobraźnie autora. Warstwa liryczna tekstu nie jest jednoznaczna, pozostawia wiele „otwartych drzwi” dzięki czemu jest kilka możliwości jego interpretacji. Muzycznie dzieło to jest niezwykle zróżnicowane. Cześć pierwsza jest to spokojna ballada w której Peter śpiewa przy akompaniamencie gitary akustycznej. Z czasem jego śpiew zostaje zastąpiony instrumentami klawiszowymi, które przy wciąż trwającym akompaniamencie akustyka przechodzą do drugiej części utworu. The Guaranteed Eternal Sanctuary Man jest troszkę bardziej dynamiczny od poprzedniej części, a to za sprawą włączającej się perkusji oraz ciut odrobinę ostrzejszego wokalu. W tle wciąż słychać organy Banksa, „nieśmiało” pobrzmiewa również gitara elektryczna Hacketta. W końcówce tej części następuje wyciszenie, po którym delikatne dźwięki fletu oraz organów wprowadzają utwór do części trzeciej, które po spokojnym początku zdecydowanie przyśpiesza za sprawą tempa podawanego przez perkusję, wciąż słychać wirujące dźwięki klawiszy Banksa po których pojawia się prześliczne solo gitarowe Hacketta, do którego znowu dołącza Banks. Pod koniec 9 minuty muzy wycisza się i w przy udziale nielicznych dźwięków organów Peter Gabriel niesłychanie subtelnie wyśpiewuje najkrótszą, niespełna dwuminutową, czwartą część utworu. Willow Farm - od początku w marszowym rytmie słychać co raz to bardziej dramatyczny śpiew Gabriela, który sprawia wrażenie śpiewu teatralnego (teatralne popisy Gabriela podczas koncertów to cecha charakterystyczna Genesis z Gabrielowego okresu grupy).

Część szóstą rozpoczyna bardzo spokojne, słyszymy niezwykle poruszające sole na flecie, po którym sekcja rytmiczna zaczyna grać swój nieco transowy rytm (trwa on prawie 4 minuty), po chwili ze swoją partią wokalną pojawią się Gabriel, a następnie jego śpiew zostaje zastąpiony wspaniałym solem na instrumentach klawiszowych w wykonaniu Banksa, aby znowu powrócić do, teraz jeszcze bardziej dramatycznego, śpiewu Petera. Około 20 minuty tempo spada, zespół wraca do motywu, który zapoczątkował cały utwór, aby niepostrzeżenie przejść do finałowej, siódmej części utworu, w której to w końcu do głosy dochodzi gitarzysta. Piękne solo gitarowe wieńczy dzieło. To już? Koniec? Głośniki milkną, jednak wciąż w mojej głowie słyszę tę piękne melodie i nie zapowiada się żeby miały kiedyś ucichnąć.

Ps. Odpuściłem sobie napisanie, w tej pracy, dokładnej analizy tekstu dla utworu Supper's Ready, ze względu na jego długość oraz skomplikowaną treść, którą można wielorako interpretować, przez to recenzja mogłaby być nieco przydługa.

Robert Rytczak, student III roku DZiKS

niedziela, 24 października 2010

RECENZJA - Abigail's Ghost: D_Letion (2009)

 1. D_Letion (5:13)
2. Black Lace (4:16)
3. Romantique Life (4:34)
4. Plastik Soul (5:47)
5. Cinder Tin (5:39)
6. Gemini Man (4:18)
7. Sneak Peek (5:47)
8. Visceral (4:21)
9. Easy A (3:39)
10. Annie Enemy (7:20)
11. Grave Concerns (2:25)

Całkowity czas: 52:59

  Blog założyłem głównie po to aby zapomnieć o wszelakich problemach szarej codziennej rzeczywistości, a także po to aby móc wam drodzy czytelnicy :) przybliżyć nieco świat muzyki progresywnej, ale i nie tylko. Na pierwszą reckę wybieram album grupy Abigail's Ghost - D_Letion, który towarzyszy mi już od długiego czasu podczas licznych odsłuchów. Jest to drugi longplay zespołu po ciepło przyjętym przez krytyków "Selling Insincerity" z 2007 roku. Nie będę ukrywał że muzyka owego zespołu jest mi szczególnie bliska ze względu na liczne muzyczne zapożyczenia (Porcupine Tree, Opeth, Tool) których można się doszukać na obu albumach. 

  Płyta zaczyna się od ostrego numeru tytułowego, opartego na szybkim wgniatającym w ziemię riffie gitarowym. Po zwrotce następuje dosyć łatwo przyswajalny dla ucha refren. Można trochę tutaj ponarzekać na wokal lidera zespołu, z tego względu iż jego barwa głosu nie wyróżnia się niczym szczególnym, bez fajerwerków. W dalszej części utworu słychać liczne zmiany tempa, które są tak bardzo dobrze znane w muzyce progresywnej. Nie jest to żadne odkrycie, ale zagrane z profesjonalizmem i wykopem, a o to tutaj chodzi :)

  W kolejnych numerach takich jak: Romantique Life, Plastik Soul mamy wręcz walkę na ziejące ogniem riffy. Są to utwory które z całą pewnością napędzają cały album, zagrane w wielką gracją i uderzeniem którego nie powstydziłby się nawet lider zespołu Opeth, Mikael Akerfeldt. Kolejnym ciekawym utworem jest Gemini Man w którym słychać plumkającą gitarę akustyczną, a refren kojarzący się z dokonaniami grupy Deftones robi dobre wrażenie. Sneak Peak sprawia wrażenie lekko nostalgicznego nagrania z dużym potencjałem, niestety nie wykorzystanym, gdyż oprócz niezłej solówki w środku piosenki, nie usłyszymy tutaj nic więcej godnego uwagi. 

  Album niestety posiada także utwory bardzo nierówne, jak choćby Black lace, Cinder tin, Visceral czy Easy A w których zespół wygląda na nieco zagubiony. W sumie w tych kawałkach zespół stara się połączyć elementy ballad z zagrywkami gitarowymi które stosują głównie zespoły pseudo metalowe, których teraz na pęczki. Na szczęście nie psuje to ogólnego odbioru płyty a to za sprawą...Tak! Jest nagranie które trzyma w ryzach cały album :) I chodzi tutaj jak to często bywa, o najdłuższy czasowo kawałek, mianowicie Annie Enemy, który posiada wszystko co powinien mieć rasowy progresywno-metalowy utwór trwający ponad 7 minut. A na sam koniec albumu w końcu udana akustyczna ballada, kojarząca się może nieco z płytą "Damnation" grupy Opeth, ale to na plus. 

  Krążek mimo kilku widocznych niedociągnięć, oraz wielu zapożyczeń oceniam bardzo pozytywnie. Najlepiej wypadają tutaj oczywiście numery ostre, które z całą pewnością zyskują dwukrotnie podczas koncertów. Zespół ewidentnie ma problem ze znalezieniem swojego prawdziwego "Ja", ale są jeszcze młodzi, wierzę że na tym co już nagrali nie poprzestaną i będą tworzyć dalej. Z wielką niecierpliwością czekam na ich kolejne wydawnictwo. Album na solidną siódemkę. 

P.S niebawem recenzja debiutanckiego krążka grupy

Ocena: 7/10